czwartek, 28 listopada 2013

Jak zostać studentem amerykańskiego uniwersytetu nie wychodząc z domu?

Po prawie czterech latach spędzonych na polskich uniwersytetach nie mam dobrego zdania na temat studiowania w Polsce. Szczerze zazdroszczę osobom mającym możliwość podjęcie studiów na uczelniach, w których edukacja na tym poziomie nie jest tylko i wyłącznie kolejnym "naturalnym" etapem wykształcenia czy odroczeniem bezrobocia na następne kilka lat, ale prestiżem i sukcesem. Z zazdrością śledzę losy bohaterów takich filmów jak "Buntownik z wyboru" czy "Piękny umysł", w których zaprezentowany nieco idealistyczną, ale niesamowicie inspirującą wizję renomowanych amerykańskich uczelni.

Jeszcze do niedawna aktywne uczestniczenie w zajęciach wykładanych na uniwersytetach za oceanem wydawało mi się nieosiągalne. Wszystko zmieniło się niecałe dwa miesiące temu, gdy dowiedziałem się w jaki sposób mogę poczuć namiastkę kształcenia się u najlepszych, zagranicznych specjalistów i to całkowicie bezpłatnie. Dobrze przeczytaliście. We wrześniu tego roku stałem się użytkownikiem platformy edukacyjnej Coursera, która umożliwia odbycie jednego z 538 kursów oferowanych w 12 językach. Partnerami tego projektu zostały między innymi Stanford University (top7 w rankingu QS World University Ranking 2013), Uniwersytet Genewski czy Bank Światowy.



Moje doświadczenia

Z początku nie wierzyłem za bardzo w ideę e-learningu (nauki przez Internet), więc podszedłem do całej sprawy z rezerwą. Postanowiłem jednak potraktować eksperyment poważnie i należycie przyłożyć się do wszystkich zajęć i testów. Moim pierwszym, doświadczalnym kursem był proponowany przez Univeristy of Maryland "Developing Innovative Ideas for New Companies: The First Step in Entrepreneurship". W świat innowacyjnych biznesów wprowadzał mnie dr James V. Green.

Moim zdaniem najmocniejszą stroną tego kursu była aktualność prezentowanych treści. Omawianie sytuacji rynkowej na przykładzie nowej konsoli Playstation czy rozwijania innowacyjnego pomysłu biznesowego przybliżając amerykańskie startupy daje bardzo unikalną wiedzę, którą w podręcznikach ujrzymy za dobre kilka lat.

Z niedowierzaniem patrzyłem, gdy podczas jednego z ostatnich wykładów omawiany jest sposób pisania biznesplanu pod kątem konkretnego, realnego funduszu inwestycyjnego. Studenci z University of Maryland na starcie mają niezłego gotowca do podsunięcia mentorom i aniołom biznesu.


Co otrzymałem?

Po zapisaniu się na kurs otrzymałem bezpłatny dostęp do ponad 17 godzin wykładów, autorskich prezentacji multimedialnych oraz możliwość dyskusji na specjalnie do tego stworzonym forum. Dodatkowo za 5$ można było nieobowiązkowo nabyć e-booka uzupełniającego wiedzę na temat rozwijania innowacyjnych pomysłów biznesowych.

Po każdym tygodniu następowała weryfikacja postępów w postaci testu. To jedyny słaby punkt na który natrafiłem. Nie jest to przeszkoda, natomiast pozostaje pewien niedosyt. Testy można bardzo prosto zmanipulować (wierzę, że uczciwi nie będą z tego korzystać) wpisując słowa kluczowe mające związek z pytaniem. Zdania nie muszą być poprawne gramatycznie, logicznie. Rozumiem fakt, że jest to wymuszone ideą i masowością tego kurs, ale mimo wszystko testy są momentami zbyt proste.


Kogo poznałem?

Szykując ten materiał miałem przyjemność nawiązać kontakt z dwiema osobami, które zgodziły się opowiedzieć co nieco o swoich wrażeniach z kursu.

Pierwszą z nich była 28 letnia Anastazja Sawina z Moskwy, która pracuje obecnie jako Dyrektor Departamentu Marketingu w BoConcept Russia. W 2008 roku ukończyła Uniwersytet Łomonosowa jako tłumacz języka rosyjskiego, ale od początku kariery zawodowej jest związana z marketingiem i reklamą. Skąd Anastazja dowiedziała się o Courserze? - Ktoś z moich znajomych umieścił post na Facebooku, że ukończył interesujący kurs i bardzo chce się tym podzielić z innymi. - opowiada Rosjanka. - Wielu moich znajomych zdecydowało wtedy dołączyć.

Anastazja odważnie przyznaje, że "Developing Innovative Ideas for New Companies: The First Step in Entrepreneurship" to jej pierwszy kurs, w którym uczestniczyła w 100 procentach. Wcześniej wyrywkowo oglądała tylko wykłady z różnych kursów i nie uczestniczyła w cotygodniowych zaliczeniach i dyskusjach.  - To było dla mnie nowe doświadczenie. Obawiałam się, że ze względu na obowiązki zawodowe nie będę w stanie ukończyć tego kursu. Jak widać - udało mi się i również w tym samym czasie uczestniczę w kursie "Introduction to Marketing" (Wstęp do marketingu) Whartona.

- Pracuję w międzynarodowej korporacji, gdzie mile widziane są nowe i kreatywne pomysły. Wierzę, że będę mogła wykorzystać moje nowe umiejętności w praktyce. - dzieli się swoimi przemyśleniami Anastazja. - Uważam, ze powinniśmy stale się uczyć. Nie tylko po to, by potem wykorzystywać to w pracy. Nauka to najlepszy sposób, by nasz mózg działał poprawnie.

- Według mnie ten kurs będzie pomocny dla osób, które myślą o własnym biznesie. Oczywiście - 6 tygodni wykładów to zaledwie wierzchołek góry lodowej, ale to świetne podstawy, by budować na tym nowe przedsięwzięcie. - dodaje na koniec Rosjanka.

Drugą osobą, która odważyła się odpowiedzieć na moje pytania był Hassan Haider, 26-letni absolwent Inżynier metalurgii i materiałoznastwa na Instytucie GIK. Hassan pochodzi z Pakistanu i jest CEO oraz założycielem Highbrows Engineering and Technologies - firmy z sektora badań i rozwoju. - Jestem typem samouka, co pozwala mi patrzyć na pewne sprawy nieszablonowo. Dlatego porzuciłem poprzednią pracę i założyłem swoją, dzięki której mogę podążać ścieżką innowacji.

- Do Coursery zaprosił mnie mój współpracownik ze start-up'u, który był Dyrektorem Human Resources. Nakręcił mnie żeby rozwijać swoje umiejętności takimi niecodziennymi metodami i tak to się zgrało w czasie właśnie z kursem "Developing...". To było bardzo istotne dla mojego biznesu i edukacji. - opowiada Pakistańczyk.

Dla Hassana był to pierwszy tego typu kurs. - To dla mnie duże doświadczenie, pewnego rodzaju mix samodzielnej nauki i uniwersyteckiego programu. Powiedziałbym, że łączy to najbardziej pozytywne cechy obu tych systemów. Mogę jednocześnie pracować, a w momencie, gdy mam już dosyć tej rutyny zagłębić się w wykłady i dyskusje innych użytkowników. - opowiada co-founder Highbrows. - To świetne rozwiązanie dla tych, którzy chcą dowiedzieć się czegoś więcej niż zakłada ich profesja.

Dlaczego Hassan zdecydował się dołączyć do Coursery? - Bycie inżynierem z wykształcenia i przewodzenie zespołowi inżynierów i specjalistów od biznesu sprawia, że to skomplikowane zadanie. Jako założyciel własnego biznesu musisz samodzielnie uczyć się od podstaw wielu rzeczy: prawa, biznesu, ekonomii, finansów i innych rzeczy mających wpływ na twoje przedsiębiorstwo. A jesteś w końcu inżynierem z wykształcenia. Dlatego wybrałem kurs, który łączy wszystkie te aspekty. - opowiada dwudziestosześcioletni przedsiębiorca.

- Ta wiedza jest przydatna dla start-upowców. Pomaga ci myśleć o biznesie w taki sposób, by uniknąć tarapatów. Widzę po swojej firmie, że ten kurs był bardzo pomocny. - przyznaje Hassan.

- Według mnie tylko kilka rzeczy wymaga poprawek. Zabrakło mi dyskusji o przedsiębiorcach z sektora technologicznego. Być może powinien omawiać więcej przypadków prawnych? - wymienia Pakistańczyk. - Niemniej jednak uważam, że kurs jest niemal idealny. Pozwala poświęcić minimum czasu, by uzyskać maksimum wiedzy.

Na koniec Hassan sam z siebie napisał bardzo interesujące rzeczy. - Studenci mają bardzo dużo wolnego czasu. Spędzają go głównie rekreacyjnie (co nie jest oczywiście złe). Coursera jednak może być dla nich ciekawą alternatywą, wpłynąć pozytywnie na krzywą uczenia się. Jestem pewien, że gdy studenci z własnej woli wybierają przedmiot to mają dużo automotywacji i nauka jest dużo przyjemniejsza. Może dzięki temu z powodzeniem będą rozwijać swoje zainteresowania, zdolności i rozpoczną własną działalność gospodarczą?

Maciej Biegajewski
maciej.biegajewski@gmail.com

środa, 27 listopada 2013

#PomagamBoLubię, czyli studenci z Sopotu przygotowują Szlachetną Paczkę!

Z reguły Święta Bożego Narodzenia kojarzą nam się z odpoczynkiem, spotkaniami z bliskimi i suto zastawionym stołem. Wielu z nas czeka cały rok, by przez kilka dni cieszyć oko iskrzącą się ozdobami choinką i zapełniać brzuch tradycyjnymi polskimi potrawami. Niestety, nie wszyscy spędzają ostatni tydzień grudnia w takiej sielskiej atmosferze. Jest wiele potrzebujących osób, o których nie powinniśmy zapominać. W tym roku razem z przyjaciółmi z Rocket Studio i Koła Naukowego Public Relations UG postanowiłem pomóc dwóm rodzinom z Sopotu dotkniętym biedą i chorobami.


Nie będę się szczególnie rozpisywał, ale jedna z rodzin jest wielodzietna i z trudem wiąże koniec z końcem (pracuje tylko głowa rodziny). Druga natomiast zmaga się z niepełnosprawnością jednej z dziewczynek i nie ma nawet łóżka w mieszkaniu!

Więcej o historii tych rodzin możecie dowiedzieć się na Facebooku albo bezpośrednio u mnie. Gorąco zachęcam wszystkich do zaangażowania się w akcję. Wystarczy naprawdę niewiele - kupić jedną paczkę makaronu więcej albo dwa zeszyty i paczkę kredek zamiast paczki papierosów. Potrzebujemy przede wszystkim żywności trwałej, środków czystości i wyposażenia domu (ręczniki, kołdry, pościel).

Produkty możecie dostarczać od 2 do 6 grudnia 2013 r. na Wydział Ekonomiczny UG w Sopocie (link do wydarzenia na Facebook) albo od 2 do 4 grudnia 2013 r. do biura Rocket Studio w Inkubatorze Przedsiębiorczości Starter przy ulicy Lęborskiej 3b w Gdańsku.

Kontaktujcie się ze mną w razie pytań (oczywiście zapewniam pełną anonimowość).

Maciej Biegajewski
maciej.biegajewski@gmail.com


wtorek, 29 października 2013

Pomocy! Jakie prezenty kupić na Święta?

Ok, przyjęło się, że trzeba przeczekać Święto Zmarłych (tudzież u bardziej nowoczesnych i zagranicznych - Halloween) żeby rozkręcać atmosferę Świąt Bożegonarodzenia. Moim zdaniem lepiej jednak rozejrzeć się wcześniej i skorzystać z pomysłów innych. Dobra inspiracja może być pierwszym krokiem do stworzenia niezapomnianej atmosfery Bożego Narodzenia!


Jeżeli szukacie miejsca z przydatnymi wskazówkami i propozycjami odnośnie prezentów, ozdób czy wystroju wnętrza to polecam blog Z Kredensu Babuni. Ala przegląda codziennie tysiące stron internetowych w poszukiwaniu najbardziej niecodziennych, ale cieszących oko (i inne zmysły) wnętrz, dodatków, ozdób. Znajdziecie też ciekawe przepisy kulinarne (jak na przykład ten na chlebek bananowy Sophie Dahl) i wspomnienia z podróży.

Więcej adresów związanych z blogiem Z Kredensu Babuni wrzucam do zakładki partnerzy w górnym menu.

sobota, 26 października 2013

7 przydatnych wskazówek jak tanio i przyjemnie spędzić czas w Budapeszcie

 Popełniłem największy z możliwych błędów blogera. Zostawiłem na pastwo losu przez kilka miesięcy projekt Kierunek Pasja. Wymówki? Jakieś się znajdą, ale to nie czas i nie miejsce. Wszem i wobec korzystając z okazji chciałbym zakomunikować powrót do blogowania. Wydarzyło się wiele i nie sposób o wszystkim napisać, ale wybrałem jeden bardzo optymistyczny temat. Zwłaszcza kiedy za oknem szaro i buro, a wskazówki na zegarku wskazują już czas zimowy.
  

Podróż za jeden uśmiech czyli... autostopem przez Bałkany!

 Dobrze przeczytaliście. Dzisiaj chciałbym cofnąć się do wakacji (chyba jeszcze nie zapomnieliście co to takiego? :-) ). Historia z podróży to materiał dobry na książkę, ale postaram się sukcesywnie wrzucać tutaj co ciekawsze opowieści i oczywiście wskazówki jak tanio i bezpiecznie przejechać autostopem Bałkany (z naciskiem na bezpiecznie :) ). Dzisiaj część pierwsza i właściwie zaczniemy trochę od środka, trochę od końca. Żebyście mieli jakiś kontekst podróży, którą odbyłem z moją dzielną kompanką Anią, to zamieszczam mapkę podglądową.


Mała legenda - trasa Gdańsk-Włocławek-Łódź-Katowice-Brno-Budapeszt-Szeged-Subotica-Belgrad-Niksić i później Dubrownik-Zagrzeb-Budaors pokonana autostopem. Z Niksica do Dubrownika pojechaliśmy autobusem, a w drodze powrotnej z Budapesztu odjechaliśmy z pomocą portalu BlaBlaCar (o którym pisałem już w czerwcu - BlaBlaCar autostop XXI wieku) do Krakowa. z Grodu Kraka natomiast na Wybrzeże wyruszyliśmy już poczciwą, zatłoczoną koleją państwową.

Całą wyprawa trwała od 1 do 15 września tego roku.


Polak Węgier dwa bratanki - 7 przydatnych wskazówek jak tanio (i przyjemnie) spędzić czas w Budapeszcie

 

Tak jak zapowiadałem wcześniej - na pierwszy ogień wrażenia i porady dotyczące naddunajskiej stolicy. Dlaczego? Mimo, że naszym pierwotnym celem była Czarnogóra (a przez kawał dobrej historii w praktyce była to Chorwacja) to z radością wspominamy nasz pobyt w Budapeszcie. Z całej podróży spędziliśmy tam aż 6 nocy, więc mamy o czym pisać :)

1. Jak najtaniej dotrzeć do Budapesztu?

My wybraliśmy oczywiście autostop i to zdecydowanie najtańszy sposób, by dotrzeć do tego miasta. Natomiast w drodze powrotnej rozważaliśmy różne opcje. Często można trafić na tanie loty do Budapesztu. Wizzair (węgierskie tanie linie lotnicze) proponują przeloty już za 59 PLN w jedną stronę (na przykład na 27 stycznia 2014 r.), ale uważnie śledźcie promocje. Od czasu do czasu można trafić bilet za przysłowiową złotówkę. Szczegóły na stronie internetowej linii

Oprócz tego istnieje jeszcze możliwość podróży z Warszawy do Budapesztu dzięki ofercie PKP Intercity. Bilet w promocji SparNight/SparDay kosztuje 29 EUR (za miejsce siedzące) i 39 EUR (za miejsce leżące). Wyruszamy z Warszawy Centralnej i po około 10 godzinach meldujemy się na dworcu Budapest Keleti. Więcej informacji na stronie PKP (chociaż warto zadzwonić na infolinię lub przejść osobiście na dworzec, bo wszyscy wiemy jak jest z aktualnością informacji naszego narodowego przewoźnika). Podpowiedź zaczerpnięta z jednego z for internetowych. Są dwie pule biletów promocyjnych - jedna dla Węgrów, a druga dla Polaków. W przypadku wyczerpania np. wejściówek dla Polaków można spróbować kupić miejscówki dla Węgrów, którzy bardzo rzadko wypełniają szczelnie swoje przedziały. 

Dla mieszkańców południowej Polski jest jeszcze połączenie linią autobusową OrangeWays. Kosztuje ono około 95 PLN (6600 HUF) dla osób poniżej 26 roku życia. Zajrzyjcie na ich witrynę, by sprawdzić dogodne terminy.

Polecam także sprawdzić oferty zamieszczone w BlaBlaCar.pl. Nam udało się w komfortowych warunkach i miłej atmosferze dojechać do Krakowa za 90 złotych. Jeżeli znacie jakieś inne możliwości transportu to dajcie znać - my pewnie jeszcze nie raz się tam wybierzemy!

2. Gdzie znaleźć tani nocleg w Budapeszcie?

Kto korzysta z Couchsurfingu to bez problemu powinien znaleźć hosta. My natomiast lubimy hostele i nocowaliśmy w Mandarin Hostel. Zapłaciliśmy 7 EUR za łóżko za noc w pokoju sześcioosobowym. Hostel posiada dobrą lokalizację. Jest blisko do stacji metra Corvin Negyed, obok znajduje się centrum handlowe Corvin Plaza z tanim sklepem spożywczym :). Niedaleko do Dunaju, niedaleko do Váci utca. Warunki to może nie szczyt luksusu, ale pokój wypoczynkowy i kuchnia są ładnie odremontowane i mają bardzo fajny styl. Tutaj namiary na stronie hostelsworld.com.

3. Tania wypożyczalnia rowerów w Budapeszcie

Jeszcze jednym plusem hostelu, o którym pisałem wyżej jest jego bliskość w stosunku do bardzo taniej wypożyczalni rowerów. Mieści się ona w Rastel Hostel dosłownie kilka ulic dalej. Wypożyczenie roweru na 12h kosztowało nas jedynie 4 EUR za osobę. Nie sądzę byście znaleźli coś tańszego, a uwierzcie mi - zwiedzanie stolicy Węgier jednośladem to świetna przygoda!


4. Najlepsze lody na świecie!

Będąc w Budapeszcie koniecznie zajrzyjcie do lodziarni Lavenda. To sieciówka, a jej punkty możecie spotkać na większych ulicach (m.in. Ferenc Korut). Niespotykane smaki (m.in. bazylia z cytryną czy lawenda z limonką) w przystępnych cenach (180 HUF czyli ok. 2,6 PLN) podbiją wasze serca i podniebienia!



5. Najtańsze knajpy w tej części Europy

Nie mogło zabraknąć porady gdzie wypić i zjeść :) Razem z Anią upodobaliśmy sobie klub Illegall (Kazinczy ucta 4), gdzie umilając sobie rozmowę z barmanami popijaliśmy lokalne wino w cenie 180 HUF (2,6 PLN sic!) za lampkę! Piwo to wydatek 350 HUF (ok. 5 PLN), a inne alkohole w podobnych, niskich cenach. Żyć nie umierać! Lubiącym eksperymenty polecam poprosić o palinkę podawaną w tradycyjny, węgierski sposób i spróbować węgierskiego absyntu.

Tuż obok klubu Illegal znajdziecie też restaurację z narodową potrawą Węgier, czyli gulaszem za 990 HUF (14 PLN), a nieco dalej jeden z ogromnych klubów muzycznych ukrytych w podwórkach kamienic.


6. Rejs Dunajem dzięki biletowi komunikacji miejskiej

Przedostatniego dnia dowiedzieliśmy się o możliwości popłynięcia miejskim stateczkiem w rejs po Dunaju za okazaniem karty miejskiej (którą można wykupić na 24h, 48h, 72h i więcej) lub po wpłaceniu w kasie 750 HUF (11 PLN). Nam udało się przepłynąć za 500 HUF, ale trafiliśmy na kasjera, który za nic ma sobie oficjalne cenniki ;-) W Budapeszcie kursują tzw. Dunai hajózás, czyli statki wycieczkowe obsługiwane przez komunikacje miejską pełniące rolę tramwaju wodnego. Można dopłynąć nimi aż na przedmieścia. Sprawdźcie koniecznie rozkład dla linii D11, D12 oraz D13.



7. Naucz się węgierskiego

Oczywiście nie całego :) Język węgierski jest dla nas kosmiczny. Nie ma żadnych związków z językami romańskimi, germańskimi czy słowiańskimi. Czułem się jakby mówili do mnie Marsjanie. Madziarzy zdają sobie sprawę jak trudny jest ich język ojczysty, więc każda próba zamówienia przez nas napoju w pubie "po ichniemu" spotka się z życzliwością i radością. 

Koniecznie kupcie sobie rozmówki polsko-węgierskie. Im dalej od centrum tym mniej osób mówi po angielsku :)


To 7 wskazówek od nas dla tych, którzy planują wybrać się do Budapesztu. Starałem się skupić na mniej popularnych tematach i mam nadzieję, że choć jedna z tych informacji będzie dla kogoś przydatna. Z całego serca polecamy ten kierunek, ponieważ jest to miasto bardzo atrakcyjne pod względem turystycznym i stosunkowo tanie. Zdecydowanie mniej jest na ulicach tandetnych pamiątek, a Węgrzy są jednym z najsympatyczniejszych narodów, które spotkaliśmy na naszej drodze.

Jak macie pytania to zapraszam na maila lub w komentarzach. Dzielcie się też swoimi poradami :-)

Maciej Biegajewski
maciej.biegajewski@gmail.com




niedziela, 2 czerwca 2013

BlaBlaCar po polsku - autostop XXI wieku

O moim zamiłowania do podróży wspominałem już kilka razy na łamach tego bloga. Stale poszukuje coraz to nowszych, wygodniejszych, szybszych i tańszych opcji, by przemieścić się z jednego miejsca na drugie. Jak pamiętacie jestem początkującym autostopowiczem, a podróżując do Łodzi korzystam ostatnio najczęściej z usług Polskibus.com. Wczoraj testowałem alternatywny sposób, który na fali popularności przybył z Zachodu nad Wisłę. Mowa tutaj o carpoolingu, czyli tłumaczą na nasz ojczysty język - grupowe dojazdy.

źródło: U.S. National Archives and Records Administration

Pomysł wspólnych, umawianych przejazdów zrodził się (i tutaj nie ma żadnej niespodzianki) w Stanach Zjednoczonych. Był propozycją rządu skierowaną do obywateli w trakcie II wojny światowej. Carpooling  (czy też swap ride albo car-sharing) miał w czasach racjonowania ropy naftowej, gumy i innych ważnych strategicznie surowców pomóc zaoszczędzić te zasoby. Kolejna fala popularności tego sposobu podróżowania miała swój początek w latach 70. ubiegłego wieku i także związana była z trudną sytuacją na rynku paliwowym wywołanym dwoma kryzysami naftowymi. Obecnie "podrzucanie" przez kierowców pasażerów, często nieznajomych, przeżywa renesans i związane jest ze wzrostem kosztów eksploatacji samochodów, a także rozpowszechnieniem poglądów proekologicznych.

Autor: Weimer Pursell | Licencja Public Domaind

Dużą rolę w rozwoju carpoolingu odgrywa internet, który jest świetnym miejscem do tworzenia wirtualnej społeczności i błyskawiczną platformą komunikacji dla milionów ludzi podłączonych do sieci. Wszystkie te elementy przyczyniły się do stworzenia portali umożliwiających umieszczanie ogłoszeń i poszukiwanie odpowiednich kompanów do jazdy.

Jednym z nich jest międzynarodowy serwis BlaBlaCar, który działa już w 10 krajach Europy (Portugalia, Hiszpania, Luksemburg, Wielka Brytania, Niemcy, Holandia, Belgia, Włochy, Francja, Polska) i zrzesza ponad trzy miliony kierowców  i pasażerów. W naszym kraju BlaBlaCar działa od listopada 2012 roku. Nie będę przybliżał historii powstania serwisu, ale ciekawi mogą zajrzeć na stronę główną, gdzie znajdą wszystkie potrzebne informacje.

źródło: http://www.stonyplain.com/

1 czerwca 2013 r. odbyłem swoją pierwszą carpoolingową podróż. Muszę przyznać, ze jestem pod dużym wrażeniem tego sposobu podróżowania i będę stanowczym zwolennikiem upowszechnienia tej metody w Polsce. 

Co mnie przekonuje w BlaBlaCar?

  1. Wiarygodność - zarówno kierowcy, jak i pasażerowie posiadają własne profile zweryfikowane przez administrację. Znajdują się w nim zdjęcie, krótki opis, preferencje (odnośnie palenia, gadatliwości, muzyki i przewozu zwierząt) oraz potwierdzony e-mail i numer telefonu. Wiesz z kim jedziesz. Mimo, że jesteście nieznajomymi, to nie jesteście dla siebie anonimowi.
  2. System ocen - możesz wybrać, czy chcesz jechać z kierowcą, który jest wysoko oceniano przez poprzednich pasażerów, czy też wolisz spróbować podróżować z kimś bez carpoolingowego doświadczenia. Oceny nie obejmują jedynie atmosfery czy punktualności i kultury kierowcy, ale także umiejętności za kółkiem. Nie musisz się obawiać, że trafisz na pirata drogowego, ani typowego niedzielnego kierowce.
  3. Społeczność - co prawda nie mam dużego porównania, ale z wczorajszej rozmowy wywnioskowałem, że korzystający z usług tej strony identyfikują się ze społecznością BlaBlaCar. Fajnie jest czuć związek z innymi ludźmi i sympatię wynikającą z przynależności do tej samej grupy.
  4. Cena - płacimy przeważnie tylko za koszty podróży, czyli zrzutka na paliwo i ewentualnie przejazd przez autostradę. Ofert jest na tyle dużo, że możemy wybrać najkorzystniejszą dla siebie. Zdarzają się okazje do pojechania za darmo nawet na drugi koniec kraju!
  5. Czas - wspólna jazda samochodem to ogromna oszczędność czasu. Jadąc do Łodzi z Gdańska oszczędzam od 2 do 3 godzin. W dodatku w przeciwieństwie do autobusów czy pociągów mam pewną elastyczność w dobieraniu terminu odjazdu.
  6. Komfort - na nic w świecie nie zamieniłbym wygodnego miejsca w samochodzie od zatłoczonego ośmioosobowego przedziału w rodzimym PKP albo brak przestrzeni na nogi w autokarach rejsowych.
  7. Znajomości - świetna okazja i podtrzymania kontaktów ze spotkanymi kierowcami i współtowarzyszami (w przeciwieństwie do autostopu). Zachowujemy numer telefonu i nic nie stoi na przeszkodzie, by umówić się na kolejną podróż.
  8. Globalny zasięg - BlaBlaCar umożliwia podróże praktycznie po całej Europie. Wyszukiwanie z poziomu jednej strony.
  9. Prostota - jeden z głównych atutów. Wystarczy kilka kliknięć, by się zarejestrować (lub powiązać konto z Facebookiem), wyszukać połączenie i skontaktować się z kierowcą. Wiadomości są połączone z wiadomościami SMS, więc otrzymujemy automatyczne powiadomienie, że ktoś jest zainteresowany wspólnym przejazdem. W ciągu kilku sekund znajdujesz, dogadujesz się i rezerwujesz podróż, która może się odbyć nawet za kilkanaście minut.
To 9 zalet, którymi chciałem się z wami podzielić i zachęcić do rejestrowania i popularyzacji grupowych przejazdów. Niekoniecznie za pośrednictwem BlaBlaCar, bo istnieje sporo grup na Facebooku, czy innych stron o podobnej tematyce. Jednakże strona, z której ja korzystałem to chyba najkorzystniejszy sposób, by odnaleźć odpowiednie osoby i pokonać trasę szybko, tanio i w miłym towarzystwie.

Maciej Biegajewski
maciej.biegajewski@gmail.com

wtorek, 28 maja 2013

Spotted, hejted, quoted - spontaniczny wpis o Facebookowych memach

Co chwila jako użytkownik (i to nadaktywny) Facebooka jestem widzem kolejnych trendów panujących na tym portalu. O ile wcześniejsze budziły we mnie lekki uśmiech (choćby przypominając sobie fanpage "Kiedy odmawiasz swojemu facetowi seksu gdzieś na świecie płacze panda") z powodu intrygującej i często pomysłowej gry słów ("Kiedy odmawiasz pandzie świata, gdzieś nad swoim seksem płacze facet" etc.), tak masowość pojawiających się ostatnio stron w najlepszym wypadku powoduje u mnie obojętność.

Co prawda temat ten został w różnych dziedzinach nauki zgłębiony chyba ze wszystkich stron, ale dla mnie wciąż pozostaje fascynujący. Skąd się wzięły memy? Dlaczego tak szybko rozpowszechniają się w internecie?

Mem (od gr. mimesis – naśladownictwo). W memetyce to nazwa jednostki ewolucji kulturowej, analogicznej do genu będącego jednostką ewolucji biologicznej. (...) Memy powielają się poprzez naśladownictwo, w procesie ich replikacji działa dobór naturalny. Podlegają również mutacji. (wikipedia.pl)

Co prawda jest to definicja biologiczna i odnosi się (wybaczcie za nieścisłości, nie byłem pilnym uczniem tego przedmiotu) do podstaw funkcjonowania organizmu żywego, a jak łatwo można przenieść ją do świata internetu.

W pewnym sensie eksplozja popularności memów jest moim zdaniem jakimś stopniem w ewolucji komunikacji międzyludzkiej i niejako naturalną konsekwencją istnienia i obecności ludzi w internecie. Bo czy istnieje bardziej sprzyjające środowisko dla błyskawicznego rozprzestrzeniania się wątpliwie użytecznej treści niż globalna sieć, gdzie ludzie spędzają większość wolnego czasu i szukają raczej informacji śmieciowych niż przydatnych z punktu widzenia nauki, kultury?

Na drodze ewolucji i postępu technologicznego nie wyzbyliśmy się pierwotnych instynktów i stąd z łatwością lajkujemy kolejne twory zdobywające popularność w internecie. Przeżyliśmy umierające pandy, boiskowe przygody Typowego Seby, spotty i hejty. Teraz raczymy się cytatami profesorów, nauczycieli i pasażerów ZTM. W kolejce czekają kolejne pomysły.

A kto na tym zyskuje? Marketing, otrzymując kolejne, silnie angażujące potencjalnych konsumentów, narzędzie komunikacji.


Maciej Biegajewski
maciej.biegajewski@gmail.com

wtorek, 21 maja 2013

Nasze życie pożerają drobiazgi*.

Zauważyłam ostatnio bardzo niepokojącą rzecz. I pewnie mnóstwo osób zgodzi się z moją tezą. Stwierdzenie „nie mam czasu pracować, bo mam zapieprz na fejsie” jest jak najbardziej adekwatne do mojej aktualnej sytuacji. Zbliża się sesja, najpierw kolokwia i różne projekty do zrealizowania, praca dyplomowa do złożenia, a ja spędzam dzień przeglądając facebook i sprawdzając, jak znajomym ciężko idzie pisanie licencjatów, że jest burza nad Gdańskiem, albo że dopiero wrócili z imprezy. Halo, coś tu nie gra! 

Dlatego sięgnęłam (zupełnie przypadkiem - jak mawia mój chłopak) do ebooka wygrzebanego w Internecie. Książka pod tytułem „Skup się. Prosta droga do sukcesu” uświadomiła mi, dlaczego codziennie wieczorem kładę się spać zmęczona natłokiem informacji i z wyrzutami sumienia, że marnuję czas siedząc w Internecie. 


Kluczem do zagadki okazało się nasze uzależnienie od ciągłej łączności ze światem poprzez skrzynkę pocztową, portale społecznościowe czy telefony komórkowe. Jesteśmy uwiązani, świat pędzi coraz szybciej, coraz więcej się dzieje, a w nas tkwi przekonanie, że musimy sprostać temu natłokowi informacji i być „na bieżąco”. Sprawdzamy każde powiadomienie na facebooku czy twitterze, kilkanaście razy dziennie zaglądamy, aby wiedzieć, co wydarzyło się u naszych znajomych, a każdy dźwięk przychodzącej poczty podrywa nas na krześle. Ja dałam się ponieść tej fali stałej łączności z innymi, chociaż tak naprawdę zastanówmy się – po co nam to? Czy naprawdę coś się stanie, jeśli nie będziemy wiedzieli, że Jola zmieniła status związku albo przeoczymy wpis, ze Andrzej dołączył do wydarzenia „studencki grill”? 

Nie chciałabym Wam zdradzać całej treści książki, gdyż liczę, że sami do niej sięgniecie. Ale chciałabym poruszyć problem, jaki został wyróżniony w jednym z rozdziałów. Problem zarządzania naszym czasem – otóż można go bardzo ogólnie podzielić na czas kreatywny i czas przyswajania informacji. Podczas czasu kreatywnego tworzymy teksty, prezentacje, uczymy się, krótko mówiąc – dajemy coś od siebie. Natomiast czas informacji to właśnie wyżej wspomniane przeze mnie przeglądanie portali społecznościowych, portali informacyjnych czy stron z zabawnymi obrazkami.
Z mieszanymi uczuciami zauważyłam i przyznaję się bez bicia, że większość czasu spędzam jednak nie kreatywnie, a przyswajając zupełnie niepotrzebne informacje. Stąd też mój dzień kończy się nie do końca zrealizowaną listą zadań, poczuciem przyswojenia zbyt wielu informacji i myślą, że jutro będzie jeszcze więcej do zrobienia. 

Zachęcam do przeczytania książki, można ją znaleźć na allegro.pl w dziale „ebooki”. Nie kosztuje ona wiele, a warto dowiedzieć się czegoś o przeszkadzajkach, sztuce koncentracji i radzeniu sobie z natłokiem informacji.

Tutaj można znaleźć fragment do przeczytania: http://chomikuj.pl/margolotta/Leo+Babauta/Ebook+Skup+si*c4*99.+Prosta+droga+do+sukcesu+-+Leo+Babauta(2),2304201170.pdf
 
Ja już jestem po lekturze i staram się wdrażać zalecenia autora. Na efekty jednak trzeba troszkę poczekać :) 

Na koniec filmik, który dosadnie podkreśla moje przemyślenia:

 

*tytuł posta to cytat brzmiący dokładnie: "Nasze życie pożerają drobiazgi. (…) Upraszczaj, upraszczaj". Henry David Thoreau

sobota, 18 maja 2013

infoShare 2013 - IT, New Media i dużo kofeiny

Świat się nieustannie zmienia. Dynamicznie, na naszych oczach, bezpowrotnie. To utarte slogany, bardzo dobrze znane z artykułów, wypowiedzi specjalistów. Obecne również w naszych codziennych rozmowach. Mimo wszystko często zdajemy sobie z tego sprawę dopiero w momencie, gdy mamy problem z obsługą nowych urządzeń, które musiały zastąpić starsze, wysłużone modele. Szybki rozwój techniczno-informatyczny, ale także społeczny, nie przebiega w sposób ewolucyjny, ale (przepraszam za mało naukowe i poprawne określenie) "survivalowy". Obecnie nie mamy już czasu jak w przeszłości na powolne, naturalne przestawienie się z telewizji czarno-białej na kolorową, z telegazety na internet, z odtwarzacza CD na MP3. Dostajemy nowy produkt, usługę i kilkadziesiąt sekund, minut na przystosowanie. 

Przystosowanie, bo na naukę jest już za późno. Technologia jest zawsze krok dalej.

By backofthenapkin  |Attribution-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-SA 2.0)

I niby wszystko wydaje się być oczywiste, ale dociera to do ciebie wtedy, gdy sam znajdujesz się w sytuacji, gdzie musisz szybko podjąć kroki przystosowawcze. Mnie do myślenia zmusiła konferencja infoShare 2013 odbywająca się w dniach 16-17 maja w Gdańsku.

Było to niezapomniane doświadczenie, starcie dwóch znanych mi światów, które możemy nazwać na wiele sposobów. Rywalizacja świata cyfrowego i analogowego? Spotkanie praktyki z teorią? A może wiedzy innowacyjnej z wiedzą akademicką? 

O wartości zaproszonych gości nie ma co dyskutować, bo prelegentami byli fachowcy i innowatorzy z całego świata. Była to dla mnie niepowtarzalna okazja, by wysłuchać m.in. Brendana Arakakiego, Fadi Bishara, Nicolasa Brussona, Rafała Brzoski, czy Macieja Budzicha, Natalii Hatalskiej i Pawła Tkaczyka. To tylko początek listy tych, którzy w ciągu dwóch dni poruszyli moje szare komórki i w pewien sposób zmienili postrzeganie dzisiejszego świata.

autor: infoShare |infoShare na fb

Właściwie to muszę być z wami szczery - będę pisał o konferencji entuzjastycznie i w samych superlatywach. Już od pierwszych chwil czułem tę gęstą atmosferę pomysłów latających w powietrzu. Wiecie o co chodzi? Wystarczy wyciągnąć rękę, zacisnąć dłoń i w najgorszym wypadku chwycimy inspirację nie z naszej działki ;-) Słuchanie wizji ludzi z Doliny Krzemowej było dla mnie niczym opowieści o Berlinie Zachodnim dla moich rodziców. Pomimo tego, że od ponad dwóch dekad jesteśmy zaliczani do tej lepszej części świata, a globalizacja raczej ułatwia nam podróże i wymianę informacji, to cały czas Silicon Valley jest dla mnie krainą abstrakcji, znaną z mądrych książek (niekoniecznie podróżniczych). 

A propos Berlina to moją sympatię wzbudził Christoph Räthke z Berlin Startup Academy. Nie przekonał mnie jednak opowieścią o zamiłowaniu do bigosu (choć to było miłe i wzbudziło uśmiech wielu osób), ale historią swoich pierwszych kroków ze startupami. Najbardziej do refleksji skłonił mnie moment, gdy Christopher przyznał się, że jego pierwsza firma (oczywiście związana z IT) została założona dokładnie w momencie "dot-com bubble". Jak widać nigdy nie jest na tyle źle, żeby się poddawać. Budujące :-)

Najlepszym, nie tylko moim zdaniem, wykładem była prezentacja Rafała Brzoski (founder and the CEO of Integer.pl) na temat sukcesu inPost i modelu biznesowym tej firmy. Do tej pory jedynie raz albo dwa skorzystałem z usług firmy, jeszcze w "erze przedpaczkomatowej", ale z ciekawości następne przesyłki z pewnością nadam inPostem. Możemy, jako Polacy, czuć się dumni z tej firmy.

W polemikę wdałbym się natomiast z Nicolasem Brussonem (BlaBlaCar), który przekonywał, że autostop umarł w latach osiemdziesiątych. Co prawda popularność tego środka transportu nie jest już tak wielka jak pewnie w czasach dzieci kwiatów, ale według mnie grono stopowiczów sukcesywnie się powiększa. Może, nawiązując do wystąpienia Natalii Hatalskiej, ma to związek za tęsknotą młodego pokolenia za analogicznymi czasami?

 This file is licensed under the Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported license. | Attribution: Yanek / fotopolska.eu

Dzień pierwszy infoShare był długi i muszę to stwierdzić - gdyby nie hektolitry kawy i napojów energetycznych miałbym duże problemy z czynnym udziałem podczas wszystkich prezentacji. Dzięki zastrzykowi kofeiny mój mózg na szczęście pracował non stop na najwyższych obrotach. Dziękuje zatem firmie przygotowującej catering za utrzymanie mnie ponadnormalnej kondycji intelektualnej tego dnia! Oby tylko nie przerodziło się to w uzależnienie, bo kawoszem jestem okazjonalnym.

Drugi dzień był już kwintesencją całego wydarzenia i ścieżka Social & New Media, którą wybrałem pokrywała się w 100% z moimi zainteresowaniami. Na początku świetna wymiana poglądów z Pawłem Tkaczykiem na temat budowaniu marki poprzez opowieści. Ciekawe wnioski o archetypie bohatera występującego od tysięcy lat w umysłach ludzi, fenomen miejskich legend. Było o czym posłuchać. Warto zwrócić uwagę też na postać prelegenta, który bardzo szybko zjednał sobie i porwał sale, na której na oko zasiadło ponad 100 osób. Publiczność odwdzięczyła się Pawłowi gromkim sto lat, gdyż okazało się, że ma on tego dnia urodziny. Pojawił się nawet tort ;-)

Z kolei bardzo ucieszył mnie temat, który poruszyli Hubert Tworkowski i Jan Zając z Sotrender. Optymalizacja działań w social media to coś, czym interesują się już od dłuższego czasu. Tym przyjemniej mi się zrobiło, gdy ujrzałem analizę tych samych case'ów, które poruszałem na ostatnim szkoleniu organizowanym dla mojego Koła Naukowego Public Relations UG. Jakby nie patrzyć to korzystam z dobrych źródeł wiedzy ;-)

Chciałem podsumować infoShare krótko i żartobliwie, ale ciężko tak duże wydarzenie zrecenzować za pomocą kilku akapitów. Tym bardziej, że moje rozważania byłyby niepełne, gdybym nie napisał o prezentacji Natalii Hatalskiej odnośnie wartości mediów analogowych w świecie postępującej cyfryzacji. To właśnie stąd wziął się patos na wstępie. Dzięki poruszonej przez specjalistkę ds. alternatywnych form komunikacji marketingowej wizji  przyszłości obudziły się we mnie obawy, ale jednocześnie nadzieje i oczekiwania futurysty. Temat z pewnością rozwinę w kolejnym poście, poświęcając mu już tyle miejsca na ile zasługuje, ale chciałbym zauważyć, że jako osoba która dojrzewała w czasach będących na pograniczu świata analogowego i cyfrowego dopiero w trakcie infoShare tak mocno dotarło do mnie w jaki sposób nowe technologie wpłynęły na nasze życie. Bo jak inaczej określić fakt, że dyskusje podczas konferencji toczyły się zamiast na salach to za pomocą hashtagów na Twitterze? Dlaczego networking przeniósł się na aplikację mobilną stworzoną specjalnie przez organizatorów wydarzenia? 

autor: Michał Żadkowski | @michalzadkowski

Nie oceniam tego zjawiska w żadnym razie negatywnie, ale nie mając przy sobie pierwszego dnia żadnego urządzenia mobilnego (tak, tak - nie mam smartphone'a ani tableta) czułem się momentami trochę "obok". Stąd nazajutrz popędziłem w kierunku ul. Żaglowej już z laptopem pod pachą. Reasumując młode pokolenie nie tylko tęskni za światem analogowym, ale w pewnych sytuacjach czuje się nim przytłoczona (by nie nadużyć słowa przerażona).

P.S. Na koniec obowiązkowe zdjęcie z fotobudki. Czy był w ogóle ktoś kto nie skorzystał z okazji do darmowego lansu? :-) Do zobaczenia za rok!



Maciej Biegajewski
maciej.biegajewski@gmail.com

sobota, 11 maja 2013

Wrocław na studencką kieszeń - relacja z majówki

Wyjątkowo długi weekend majowy dał nam okazję do zaplanowania ciekawej wycieczki. Początkowo za sprawą uruchomienia nowego połączenia Polskiego Busa z Gdańska do Rzeszowa (przez Łódź i Kraków) razem z Anią mieliśmy udać się do stolicy Małopolski. Ostatecznie dość spontanicznie wyruszyliśmy jednak nieco bardziej na zachód. Naszym ostatecznym, majówkowym celem został Wrocław. Poniżej znajdziecie kilka wskazówek, polecanych przez nas miejsc i krótką relację z naszego czterodniowego pobytu.

Podróż za jeden uśmiech

Jako początkujący autostopowicze w ramach zrefundowania sobie naszej nieobecności podczas Międzynarodowych Mistrzostw Autostopowiczów postanowiliśmy wyruszyć na Dolny Śląsk ulubionym środkiem transportu wszystkich hipsterów :-)














Swojego szczęścia zaczęliśmy szukać 1 maja punktualnie o godzinie 10:00 na ulicy Pabianickiej w Łodzi (tuż przy samej Galerii Handlowej PORT Łódź). Nie było to miejsce zbyt dobre do łapania okazji (bezpośrednio za światłami, brak miejsca do zatrzymania się), więc wkrótce przenieśliśmy się tuż za wiadukt krajowej 14-stki i skorzystaliśmy (chyba niezbyt legalnie ;-) ) z wyłączonego pasa ruchu.

Odradzamy stanowczo próby autostopowania w dzień wolny od pracy w związku z bardzo małym natężeniem ruchu. Po prawie 1,5h oczekiwaniu niemal zrezygnowaliśmy i postanowiliśmy szukać alternatywnego połączenia z Wrocławiem, co również nie było zbyt proste. Koniec końców tradycyjnie zamachaliśmy naszą tabliczką po raz ostatni przed zejściem z trasy i niczym dżin z butelki pojawił się przed nami granatowy samochód kombi. Okazało się, że sympatyczna pani za kierownicą jedzie aż do samego Wrocławia i bardzo chętnie nas podrzuci. Poczuliśmy ulgę :-)

Jazda upłynęła w miłej atmosferze i po około 3 godzinach znaleźliśmy się już w centrum miasta docelowego.

Naszą trasę znajdziecie pod tym linkiem.

Nocleg

Dzięki uprzejmości Marty mieliśmy zapewniony dach nad głową podczas kilku dni naszego pobytu we Wrocku. Wszystkim tym, którzy nie mają jednak znajomych w tamtej okolicy polecamy razem z Anią Corner Hostel, który znajduje się w bardzo atrakcyjnej lokalizacji (dosłownie kilka minut od Rynku), jest nowoczesny, schludny i zachęca cenami. Zatrzymaliśmy się w nim podczas naszej wrześniowej podróży do Pragi i byliśmy bardzo miło zaskoczeni płacąc 20 PLN za noc w pokoju wieloosobowym. Co ciekawe w tej cenie mieliśmy wliczone śniadanie!

Gdzie zjeść obiad, gdzie na kawę, a gdzie na piwo?

Wrocław jest upstrzony ogromną ilością restauracji, fast-foodów, kawiarni i pubów. My mieliśmy okazję sprawdzić kilka lokali.

Ja osobiście korzystałem z usług gastronomicznych Multifood STP, który przyciągnął moją uwagę zniżką dla studentów (-20%), dużym wyborem jedzenia, domową kuchnią i (wydawało mi się tak przynajmniej na początku) niską ceną jedzenia (3,29 PLN za 100g). Miłym dodatkiem było piwo za 4 PLN do każdego obiadu. Nie mając jednak miarki w oku, ani wagi w dłoniach i ulegając uczuciu głodu zaserwowałem sobie taką ilość jedzenia, która przełożyła się na cenę. Jak się okazało przy kasie, nie była tak okazyjna jak się wydawała.

Później stołowaliśmy się już głównie w Green Way'u (który nawet sąsiadował z wyżej wymienionym barem mlecznym). O ile jednego dnia trafiłem na przepyszne pierożki aromatyczne z cukinią i pieczarkami w sosie za około 13 PLN, tak kolejnego dnia kuchnia w porze obiadowej nie miała już większości składników i musiałem się zadowolić warzywami po bengalsku. Ania z kolei miała duże problemy ze skompletowaniem swojej sałatki.

Naszym hitem stało się jednak bistro w kinie Nowe Horyzonty. Tania, mocna i smaczna kawa, przystępne ceny przekąsek i dań lunchowych, wyśmienity ich smak... Po prostu rewelacja! Za sałatkę norweską lub quesadille z szynką parmeńską zapłacicie tylko 6 PLN. W sam raz na "małego głoda".

Bistro w kinie Nowe Horyzonty | źródło: wrcolaw.gazeta.pl

Przyjemnym miejscem na przerwę kawową okazała się także pobliska Central Cafe, która uraczyła nas wyjątkowo mocną białą kawą w bardzo ładnych kubeczkach. Niestety, tak jak zdecydowana większość kafejek we Wrocławiu, także i w niej zabrakło odtłuszczonego mleka (to tak dla informacji tych, którzy dbają o kalorie ;-) ). Kawiarnia ta to idealne miejsce na szybkie pobudzenie kilkoma łykami kofeiny, przejrzenie gazety i chwila relaksu przed wyruszeniem do dalszej pracy bądź zwiedzania. Trudno jest się tam rozsiąść na dłuższą chwilę. 

 Kawa w Central Cafe | autor: Ania :)

Nie samym zwiedzaniem, jedzeniem, sztuką i kawą człowiek żyje. Chcąc poznać nocne życie we Wrocławiu udaliśmy się także do klubów i pubów. Ceny alkoholu jak na tak oblegane przez turystów miasto nie okazały się takie złe i niewiele odbiegały od innych, większych aglomeracji w Polsce (no, może poza Łodzią) . W K!TSCHu piwko z kega (Grolsch) to 8 PLN, we Wściekłym Psie 7 PLN (Tyskie), a w Niskich Łąkach 6 PLN.

Szczególnie przypadła nam do gustu impreza w Niskich Łąkach, gdzie młodzi chłopacy grali stare, dobre drum'n'bassowe brzmienia, a sam klimat klubu pozwalał się cofnąć kilkanaście lat w czasy młodości Aphrodite'a ;-).

Zabytki, atrakcje i te pe...

Miałem ogromne szczęście trafić akurat w trakcie naszego pobytu na mecz o finał Pucharu Polski pomiędzy miejscowym Śląskiem i stołeczną Legią Warszawa. Dzień przed meczem po dwóch godzinach w kolejce po bilet udało mi się zdobyć wejściówkę na bardzo dobre miejsce i mogłem na żywo wspierać swoją ulubioną drużynę. Nie jest tajemnicą, że sympatyzuje z Legią, więc nie było łatwo jechać tramwajem i zasiadać w tłumie kibiców WKS-u, ale moje "neutralne" zachowanie nie przysporzyło mi zmartwień. 

Wrocławska arena zbudowana na potrzeby EURO 2012 jest przepięknym obiektem, kibice, którzy szczelnie zapełnili trybuny stadionu stworzyli świetną atmosferę (duże ilości pirotechniki!). Zabrakło trochę emocji sportowych, bo poziom naszej rodzimej ligi niestety pozostawia wiele do życzenia. Mimo wszystko warto było udać się 2 maja na stadion we Wrocławiu.



Deszczowa aura wpłynęła trochę na naszą opieszałość w zwiedzaniu, ale spacerowaliśmy Rynkiem, zobaczyliśmy Halę Ludową, odwiedziliśmy i wypiliśmy piwo na Wyspie Słodowej, odpokutowaliśmy swoje na "Mostku Pokutnic" ... Czego chcieć więcej? W każdym razie - Wrocław to piękne i przyjazne miasto i warto się w nim zagubić, by odnaleźć to co nieznane :-)

Jeszcze drobne słowo o komunikacji miejskiej. Rodowici wrocławianie podobno narzekają na autobusy i tramwaje, ja jednak mam pozytywny obraz tamtejszego MPK. Tanie bilety (72h studencki za 13 PLN), dużą ilość linii i częste kursy (nawet w dni wolne od pracy) to plusy lokalnego transportu. Trochę gorzej z nowoczesnością pojazdów, bo zdarzają się  jeszcze na ulicach Jelcze, które powoli nadają się bardziej do muzeum niż na codzienną przejażdżkę po mieście. Z drugiej strony dodaje to uroku niczym retro tramwaje w Pradze, Ikarusy w Białymstoku czy elbląskie "Helmuty"

Teraz pozostaje nam obrona naszych dyplomów i ruszenie w wakacyjną trasę, która na pewno będziemy relacjonować na blogu!

Maciej Biegajewski
maciej.biegajewski@gmail.com